Gdyby Serafina nie uparła
się, żeby iść dziesiąty raz na to samo przedstawienie, nie byłoby żadnej afery.
Zaczęło się od tego, że
nikt nie chciał się z nią wybrać, a przecież panienka z dobrego domu nie
powinna chodzić sama po nocach. Przynajmniej tak twierdzili rodzice, Serafina
osobiście nie widziała żadnego powodu, dla którego nie mogłaby raz wyjść do
teatru bez towarzystwa. Przecież nie szła na drugi koniec miasta, tylko do
amfiteatru w parku, nawet nie pięć kilometrów od domu. Wrócić mogła automobilem
wynajętym do rozwożenia widzów po spektaklu, to żaden problem. Pomijając
kolejki.
Mimo to było jej jednak
trochę przykro, że nawet osoba deklarująca się jako jej najlepsza przyjaciółka
jęknęła „znowu?”, gdy Serafina obwieściła, na co chce iść. Izolda zdecydowanie
przesadziła, przecież Demona w starym grodzie nigdy nie za dużo. A nie wiadomo, kiedy
ponownie to zagrają. Gdy w Operze Królewskiej przedstawiali Księcia z Północnego Dworu, Serafina upierała się, żeby chodzić tam w każdy wolny
dzień, a potem jeszcze kupiła płytę z nagraniem i przez parę miesięcy katowała
patefon ojca oraz uszy domowników. Wtedy jakoś Izolda nie narzekała, być może
dlatego, że odtwórca głównej roli pisał do niej listy miłosne, a i ona nie
ustawała w zachwytach nad jego wspaniałością. Wszystko trwało w najlepsze,
dopóki ojciec Izoldy nie odkrył potajemnej korespondencji i nie wygłosił córce
kazania na temat tego, co wolno czternastoletniej dziewczynce, a czego nie,
oraz o szkodliwości zadawania się ze śpiewakami operowymi. W ogóle ze
wszystkimi ludźmi, których nie stać było na buty za przynajmniej pięćset lirów.
Serafina nigdy nie miała
takich problemów. Jej nikt nie przysyłał listów miłosnych.
Koniec końców postanowiła
wykorzystać fakt, że matka i ojciec wychodzą na przyjęcie do lorda Jasnowatego,
na które ona nie została zaproszona, bo poprzednim razem wylała córce
gospodarza sok porzeczkowy na nowy, biały gorset. Specjalnie. W każdym razie
rodzice na pewno nie zamierzali wrócić przed północą, a podstarzała gosposia
nigdy nie zwracała uwagi na Serafinę, kiedy państwa nie było w domu.
Dziewczyna poszła więc na
przedstawienie sama.
Początkowo czuła się
trochę nieswojo, samotna wśród grupek i par, jednak, kiedy zajęła miejsce na
widowni, doceniła to, jak miło jest skupić się na fabule przedstawienia, bez
ciągłych szeptów i chichotów Izoldy.
Nawet nie zauważyła, jak
zleciał cały spektakl. Swoim zwyczajem zatopiła się w marzeniach o tym, że sama
jest na scenie i gra, a nie tylko biernie obserwuje.
Wróciła do rzeczywistości
dopiero wtedy, kiedy ktoś ją przydeptał. Wytworna panna przystanęła, żeby
przeprosić, ale kiedy zobaczyła, o czyj but zahaczyła, uśmiech zniknął z jej
twarzy i poszła dalej.
Serafinie zrobiło się
przykro, ale tylko na chwilę: Natalia Brusznica nigdy nie była uosobieniem
dobrych manier. Poza tym właśnie zauważyła swoją najlepszą przyjaciółkę
wstającą z krzesła zaledwie trzy rzędy niżej: jak to się stało, że zauważyła ją
dopiero po zakończeniu spektaklu?
— Izolda! — wołała,
przepychając się przez tłumek. — Izolda!
Izolda rozejrzała się
dookoła, ale nie zauważyła Serafiny. Ta dogoniła ją dopiero przy półkolistym
przejściu w żywopłocie okalającym amfiteatr.
— Serafina! — wykrzyknęła
Izolda, kiedy drobne ręce przyjaciółki objęły ją w ramionach. Pocałowały się w
policzek na przywitanie, ale Serafina miała wrażenie, że Izolda jest nieco
zmieszana i pełna rezerwy.
— Mówiłaś, że nie możesz
przyjść — powiedziała, starając się, aby w jej głosie nie było słychać wyrzutu.
Jeszcze tego poranka spotkała ją po drodze do sklepu pani Penelopy i upewniła
się, iż na wieczorny spektakl w Letnim Teatrze będzie musiała udać się sama.
— Bo miało mnie nie być —
zaczęła Izolda, a Serafina miała wrażenie, że w jej głosie słyszy smutek. — Ale
potem zmieniłam plany i… Chciałabym przedstawić ci mojego narzeczonego,
Hadriana Ruszczyka.
Serafina dopiero wtedy
zauważyła młodego, dostojnego człowieka obok przyjaciółki — zbyt zaaferowana
była niespodziewanym spotkaniem, a i on nie zwracał na siebie uwagi, stojąc
nieruchomo z kamienną miną.
— Hadrianie, to Serafina
Malwa, moja znajoma ze szkółki zielarskiej — przedstawiła ją Izolda, posyłając
uśmiech narzeczonemu.
— Znajoma — wykrztusiła
Serafina. Izolda uśmiechała się szeroko i uroczo, ale rzuciła przyjaciółce
błagalne spojrzenie. — Tak. Znajoma ze szkółki zielarskiej.
Ten uścisk w gardle i
uczucie, jakby ktoś położył jej coś ciężkiego na sercu, nie były niczym
przyjemnym.
— Miło mi pana poznać,
panie Ruszczyk — powiedziała po chwili, chcąc przerwać krępującą ciszę.
Ruszczyk mruknął coś pod
nosem, lekko uścisnął wyciągniętą dłoń Serafiny i zwrócił się do narzeczonej:
— Izoldo, twój ojciec
czeka.
Serafina nie słyszała już
głosu Izoldy, zapewniającej, że zadzwoni, jak tylko wróci do domu, ani nie widziała
już ręki, która machała na pożegnanie.
Park powoli wyludniał się,
automobile odjeżdżały, a Serafina zastanawiała się, czy kiedykolwiek mogła
przypuszczać, że Izolda spłyci wieloletnią przyjaźń do znajomości ze szkółki
zielarskiej. Nawet nie przyszło jej do głowy gniewać się, że nic wiedziała o
zaręczynach — ba, nie miała nawet pojęcia o tym, że przyjaciółka ma jakiegoś
adoratora. A już szczególnie takiego pięknisia, jak postanowiła myśleć o panu Ruszczyku.
Ciekawe,
czy dostanę zaproszenie na ślub. Izolda Ruszczyk. Brzmi beznadziejnie.
Zapiekły ją oczy na
wspomnienie dziecięcych marzeń, jakie snuły razem z Izoldą o swoich przyszłych
mężach oraz ślubie i postanowiła z całego serca nienawidzić Ruszczyka. Chciała
też obrazić się na nią, ale wątpiła, żeby jej to wyszło.
Serafina westchnęła głęboko
i przeszła przez żywopłot z nadzieją, że znajdzie się jeszcze jakiś automobil,
który zawiezie ją do domu. Po amfiteatrze kręcili się już tylko ostatni
maruderzy, ale dziewczyna wiedziała, iż zaraz pojawią się tam strażnicy, aby
sprawdzić, czy przypadkiem nikt niepowołany nie zostanie na następny spektakl.
Jak przypuszczała, na
ulicy nie stało ani pół automobilu, a przy postojach było mnóstwo ludzi
gotowych wepchać się do pierwszego pojazdu, na jaki trafią. Serafina oceniła,
że ma dwie możliwości: poczekać, aż na postoju rozluźni się, albo przejść na
następny, bliżej rynku, a po drodze spróbować złapać jakiś mobil, z którego
ktoś już wysiadł.
W innych okolicznościach
posłuchałaby głosu rozsądku i poczekała przy parku, gdzie są strażnicy, ale
wtedy wystarczyło, że pomyślała, ile razy razem z Izoldą czekały w tym miejscu
na podwózkę, a nogi same poniosły ją w kierunku bocznych uliczek. Przecież tata
zawsze powtarza, że w Kwitnącym Mieście życie zaczyna się dopiero po
dwudziestej drugiej, próbowała uspokoić sama siebie. Nikt nie będzie jej
zaczepiał na ulicy pełnej ludzi. Zresztą, zaczepia się takie dziewczyny, jak Izolda
czy Natalia, nie takie, jak Serafina.
Uczepiła się tej myśli jak
koła ratunkowego i tylko mocniej ścisnęła torebkę, bo, w przeciwieństwie do
właścicielki, jej zawartość mogłaby kogoś zainteresować.
Drugi postój również był
zatłoczony. Mamrocząc pod nosem, Serafina przystanęła na uboczu, zastanawiając
się, co dalej.
Była pewna, że rodzice
jeszcze nie wrócili — tata nigdy nie dawał się wyciągnąć z przyjęcia wcześniej
niż wtedy, gdy nawet gospodarz uznał, że ma już dość. Jednak mimo wszystko
poczuła ukłucie paniki, wraz z którą zniknęło całe podekscytowanie samotną
wyprawą na przedstawienie. A co, jeśli zdarzyło się coś, przez co musieli
wrócić wcześniej?
Zerknęła na zegarek.
Wskazówki pokazywały dziesięć minut po dwudziestej drugiej — za chwilę miał
przyjechać następny automobil. A może pojechałaby omnibusem? Tylko raz w życiu
jechała wieczornym omnibusem, wprawdzie razem z Izoldą, ale i tak bardzo bała
się pijanego obdartusa, który je wtedy zaczepiał. Nie, omnibus to nie jest
dobry pomysł.
Kątem oka zobaczyła Natalię
i grupkę jej koleżanek, które głośno śmiały się z czegoś, co opowiadał młody
człowiek – zapewne nowy adorator Natalii. Serafina poczuła ukłucie zazdrości,
które zmieniło się w złość, kiedy Natalia przypadkiem zwróciła głowę w jej
stronę i powiedziała coś na ucho do przyjaciółki, patrząc prosto na nią.
Serafina od razu się
odwróciła i poszła przed siebie, nie chcąc przebywać w pobliżu tych ludzi.
Jęknęła w duchu, że chciałaby być już w domu, a nijak nie będzie szybciej niż
piechotą.
Szła ulicą pełną ludzi i
zastanawiała się, czy jest na niej ktoś równie samotny, jak ona. Gdyby nie to
przykre spotkanie z Izoldą, nie miałaby ponurej miny skazańca, ale bujałaby w
obłokach, rozpamiętując cudowną sztukę, którą znała na pamięć, ale wciąż
potrafiła się nią zachwycać.
Czemu
wszystko musiało się tak zepsuć?
Środek ulicy zapełniony
był ludźmi śpiewającymi i skaczącymi w rytm muzyki z fletu ulicznego grajka,
który grał coraz żwawiej, zachęcony tym, że jego pudełeczko na pieniądze stale
zapełniało się błyszczącymi monetami. Serafina nie miała ochoty patrzeć na tę
manifestację radości, więc skręciła w bok.
Uliczka na pierwszy rzut
oka była pusta, ale po chwili dziewczyna dostrzegła leżącą na ziemi skuloną
staruszkę. Wyglądała na śpiącą, ale gdyby nawet tak nie było, uznała, że ze
strony starszej pani nic nie powinno jej grozić.
Poszła więc tamtędy, w
oddali widząc światła głównych dróg i słysząc ludzkie głosy, które dodawały jej
pewności siebie. Oby tylko jak najszybciej pokonać ten skrót. Dodatkową zachętą
do przyśpieszenia kroku był odór dawno niemytego ciała, którego źródłem bez
wątpienia była starsza kobieta.
Staruszka pochrapywała
głośno, leżąc na gołym bruku, z twarzą wtuloną w szmatę. Na ten widok Serafinę
zapiekły oczy — jak mogła być tak podłą, małostkową istotą, że przejmowała się
Izoldą, kiedy ludzie musieli spać na ulicy? Pochlipując cicho, poczuła się
gorzej, bo nie wiedziała, ile jest w tym płaczu żalu nad losem staruszki, a ile
emocji wywołanych spotkaniem z Izoldą, a tłumionych do tej pory.
— Panienko…
Serafina odwróciła się,
przecierając ręką oczy. Starsza pani obudziła się i podniosła, wyciągając rękę
do dziewczyny. Ta zawahała się, nie wiedząc, czy ma pomóc jej wstać, ale
staruszka usiadła o własnych siłach. Spod kilku chustek, którymi obwiązała
głowę, wyzierała tak poorana zmarszczkami twarz, że Serafina ledwo dostrzegła
małe, przekrwione oczy.
— Panienka ma trochę
jedzenia…
Serafina wstrzymała oddech
i podeszła bliżej, żeby powiedzieć, że nie ma jedzenia, ale może zostawić jej
trochę pieniędzy, niedużo, bo niewiele przy sobie ma, ale…
— Jakie to ładne —
powiedziała nagle staruszka, pokazując palcem na coś, czego Serafina nie mogła
przez chwilę zidentyfikować.
— A, to. — Oprawiony
srebrem plaster niebieskiego agatu, który Serafina nosiła na szyi. — Ale tego nie mogę pani dać, bo to... to
prezent — dodała, znowu zbierając się na płacz. — Od przyjaciółki.
— Ale to takie ładne —
powtórzyła staruszka, wykrzywiając prawie bezzębną szczękę w upiornym uśmiechu.
Serafina cofnęła się.
Chwilę nerwowo grzebała w torebce, po czym wyciągnęła pięć srebrnych lirów i
podsunęła kobiecie.
— Proszę, ma pani na
jedzenie — powiedziała, ale staruszka ciągle chciwym wzrokiem wpatrywała się w
naszyjnik.
— To takie ładne. —
Pomarszczona ręka wyciągnęła się jeszcze bardziej w stronę Serafiny, a
staruszka wstała zadziwiająco sprawnym ruchem.
Dziewczyna schowała naszyjnik
pod koszulą. Czuła się przerażona starszą panią i zaczynała żałować, że poszła
tą drogą.
— Niech pani weźmie
pieniądze i coś sobie kupi — powiedziała głośno, nie chcąc okazać, że jest
zdenerwowana, ale staruszka uśmiechnęła się jeszcze szerzej i odwróciła dłoń,
jakby chciała wziąć monety od Serafiny.
Liry brzęknęły o ziemię,
kiedy okazało się, że zamiast paznokci staruszka ma… szpony.
Serafina cofnęła się kilka
kroków, a potem zaczęła odchodzić, coraz szybciej, jedynie oglądając się przez
ramię na starszą panią, która nie zainteresowała się pieniędzmi, ale za to
poszła za nią.
— Ja nie mogę dać pani
więcej, nie mam! — krzyknęła nerwowo, prawie biegnąc, ale chwilę później
wrzasnęła znowu, bo starsza kobieta ruszyła za nią i wcale nie przypominała już
niedołęgi.
Serafina biegła, ile sił w
nogach, dysząc ciężko. Później błogosławiła najnowszą modę, która zachęcała
młode dziewczyny do noszenia spódnic co najwyżej do kolan, bo w długich
sukniach na masywnych stelażach jeszcze zdążą się nachodzić. Dźwigając
krynolinę, miałaby dużo mniejsze szanse przegonić staruszkę.
Sapanie ścigającej ją
kobiety robiło się coraz cichsze, ale Serafina biegła przed siebie, nawet nie
patrząc, gdzie. W pewnym momencie przystanęła, dysząc i obejrzała się. Staruchy
nie było widać na ulicy, ale słyszała ją z oddali.
Rozejrzała się dookoła i
skręciła w boczną uliczkę. Chciała jak najszybciej znaleźć drogę do centrum
miasta, gdzie wśród ludzi poczuje się bezpieczna. Niestety, wokół panowała
głucha cisza, a w ani jednym oknie w odrapanych kamienicach nie paliło się
światło.
Dopiero wtedy Serafina
zaczęła przeklinać się za głupie pomysły i skrajną nieodpowiedzialność. Gdyby
tylko nie to głupie przedstawienie, to siedziałaby teraz z książką przy
kominku, albo rozmawiała z Izoldą przez… Nie, raczej nie rozmawiałaby z Izoldą,
ona teraz była z narzeczonym.
— Ale to takie ładne!
Krzyk staruchy rozległ się
stanowczo za blisko: Serafina ponownie rzuciła się do biegu, nie bacząc na to,
że nogi się plączą, a w boku kłuje. Byle dalej, byle zostawić za sobą pościg.
Skręciła za róg ulicy i
wpadła na kogoś, a delikatne ręce powstrzymały ją przed upadkiem.
— Dziecko, co ty robisz?
Melodyjny głos kobiety
dziwnie uspokoił Serafinę. Piękna dama o błyszczących złotych włosach
uśmiechała się przyjaźnie.
Serafina dała sobie chwilę
na złapanie oddechu.
— Goni mnie staruszka… —
urwała, wiedząc, jak śmiesznie to zabrzmiało, ale ku jej uldze dama nie
spojrzała na nią jak na wariatkę, wręcz przeciwnie: jej twarz spoważniała. — Ma
szpony i chyba chce dostać mój naszyjnik… Ja przepraszam, że na panią wpadłam.
— Uciekaj — powiedziała
dama, odepchnęła Serafinę i wskazała ręką na boczną ulicę. — Tam! Już cię nie
ma.
Sama szybkim krokiem odeszła
w kierunku, z którego przybiegła Serafina, po drodze wsuwając ręce w fałdy
materiału złotej, rozłożystej sukni.
Serafinie nie trzeba było
dwa razy powtarzać: rzuciła się we wskazanym kierunku. Na końcu ulicy zobaczyła
coś, co dało jej nadzieję: światło zapalone w dużym, zaparkowanym automobilu.
Spod niezasuniętej do końca żaluzji w oknie widziała głowę człowieka
rozmawiającego z kimś i palącego fajkę.
Gdzieś za nią rozległ się
głuchy łomot i przerażający wrzask staruchy. Serafina, wystraszona nie na żarty,
z głośnym krzykiem dopadła drzwiczek mobilu i wskoczyła do środka.
Przestała wrzeszczeć,
kiedy zorientowała się, że w żelaznym uścisku trzymają ją czyjeś ręce.
Otworzyła oczy. Wnętrze
mobilu było eleganckie, pachniało nowością i dymem tytoniowym. Niewiarygodnie
wielki mężczyzna mocno trzymał ją za ramiona, a drugi, podobnej postury,
siedział na kanapie — haftowanej w tandetne, bladoróżowe kwiatki — i przyglądał
się jej bez zainteresowania. Sądząc po ubiorze, trzeci obecny najpewniej był
jakimś lordem i jedynie on wydawał się zaskoczony nagłym wtargnięciem Serafiny.
Fajka w zębach lorda
zaczęła się ruszać, kiedy zauważył, że dziewczyna przestała się miotać i
krzyczeć.
— No proszę, proszę —
wycedził, a jego szeroki uśmiech bardzo nie spodobał się Serafinie. — Brutus,
postaw naszego gościa, nie ma potrzeby, aby panią tak… szarpać.
Osiłek puścił Serafinę,
która z trudem złapała równowagę. Odruchowo cofnęła się, żeby mieć bliżej do
drzwi, ale Brutus blokował wyjście.
— Ja… przepraszam panów
bardzo za najście — wydukała, czerwieniąc się. Mocno ścisnęła ramię torebki, a
drugą ręką poprawiła przekrzywioną spódnicę. — Ale ktoś zaczął mnie gonić, a
potem wpadłam na taką piękną panią w złocie, ona powiedziała, że mam uciekać i
pomyślałam, że skoro tutaj pali się światło… — ciągnęła dalej, czując, że robi
się jej gorąco. — Chciałabym już pójść, jeśli można.
— A pamięta pani, co
zrobiła ta piękna pani w złocie? — spytał lord, pochylając się ku niej.
Dziewczyna wzięła kilka
oddechów. Nie podobało jej się, że na kolanach drugiego osiłka leży broń.
— Ja uciekłam, a potem
usłyszałam krzyk… Ale to na pewno nie krzyczała ta pani w złocie! — dodała
szybko, widząc, że szeroki uśmiech lorda zniknął.
— Oczywiście, że to nie
ona — rzekł lord i wstał. Był niemal o głowę niższy od Serafiny, ale i tak się
go bała. — Słyszy pan, panie Czarny? Mówiłem, że Laura potrafi sama sobie
poradzić.
Z kąta mobilu dobiegło
ciche potwierdzenie, a Serafina spostrzegła, że jest tam ktoś jeszcze ktoś
czwarty — młody człowiek, niemiłosiernie upaprany sadzą, wciśnięty między
ścianę a drugiego ochroniarza lorda. Skojarzył się Serafinie ze szczurem
zapędzonym przez kota w kozi róg.
— Pani wybaczy mój brak
manier — powiedział lord, podchodząc do Serafiny. Wyciągnął do niej rękę, a ona
szybko splotła dłonie za plecami, ale potem jej wzrok padł na człowieka w kącie
i na rewolwer pilnującego go strażnika.
Wielka
Bogini, w co ja się wpakowałam?
— Edward Szerokolistny —
przedstawił się lord, muskając ustami jej dłoń. Serafina poczuła się, jakby
całowała ją paskudna ropucha. — Pan Czarnego Lasu.
Tata kiedyś opowiadał coś
o Czarnym Lesie i jego władcy, ale dziewczyna nie potrafiła sobie przypomnieć,
co dokładnie.
— Serafina Malwa —
powiedziała, nieco zbyt gwałtownie zabierając rękę i powstrzymując się od wytarcia
jej w spódnicę.
— Malwa! — powtórzył
Szerokolistny i klasnął w dłonie. — Z tych Malw? Proszę przekazać wyrazy
szacunku szanownemu ojcu, zawsze słyszałem o nim same dobre rzeczy. — Serafina
skinęła głową, a bardzo zadowolony lord zwrócił się do chłopaka w kącie: —
Widzi pan, panie Czarny, jaką zacną pomocnicę panu znalazłem?
Serafinę zamurowało, a
Czarny chciał zaprotestować, ale zrezygnował, gdy pilnujący go osiłek
przewrócił w dłoni rewolwer. Ograniczył się więc do obrzucenia dziewczyny
wściekłym spojrzeniem.
— Ale jaką pomocnicę? —
spytała Serafina, a Czarny zakrył twarz dłonią.
— Och, to nic wielkiego,
niech się pani nie martwi! — krzyknął rozentuzjazmowany Szerokolistny.
Wpatrywał się w nią z wyrazem zachwytu na szerokiej twarzy. — Pan Czarny, mój
długoletni przyjaciel, łaskawie zgodził się spełnić moją małą… prośbę, a
zobaczywszy panią uznałem, że przydałaby mu się pomoc.
Serafina nie widziała ani
powodu, żeby pomagać Czarnemu — który teraz wyglądał, jakby ktoś zdzielił go w
twarz — ani sposobu, żeby powiedzieć o tym lordowi Czarnego Lasu. Nie wyglądał
na człowieka, który znosi jakikolwiek sprzeciw, więc pozostawało jej
załatwienie sprawy z Czarnym.
Chciała już powiedzieć, że
będzie zaszczycona, spełniając prośbę pana Szerokolistnego, ale wtedy drzwiczki
za nią zostały otwarte i Brutus rzucił się, aby pomóc pani w złocie wejść do
mobilu.
— Genofef? — spytał
Szerokolistny, nie patrząc na nią, a na Czarnego, który spurpurowiał na twarzy.
— Tak. — Pani Laura
wyciągnęła rękę do lorda. Trzymała mały, przeźroczysty, surowy kamień,
delikatnie żarzący się na czerwono. — Miał to. Zepsuty, ale kolorowy.
Serafina nie wiedziała,
czym jest genofef i co ma wspólnego z goniącą ją staruszką, ale nie chciała
pytać.
Szerokolistny wziął kamień
świetlny, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Schował znalezisko do kieszeni
kamizeli i znowu odwrócił się do Serafiny.
— Panno Malwa, miała pani
szczęście — powiedział, kiedy Laura usiadła. Serafinie rzuciło się w oczy, że
uśmiechnęła się do Czarnego. — Laura jest specjalistką od łapania genofefów.
Tutaj — wręczył dziewczynie niedużą, zdobioną kopertę — jest spis rzeczy, które
pan Czarny obiecał dla mnie zdobyć. To nic wielkiego, ale z racji mojej…
pozycji, nie mogę sam się tym zająć — uśmiechnął się, pokazując wszystkie zęby.
Usiadł obok pani Laury, obejmując ją ramieniem. — A tak na przyszłość, panno
Serafino: niech pani nie chodzi sama po nocy. Jestem pewny, że pan Czarny
bardzo chętnie odprowadzi panią do domu. Dobranoc.
Brutus pomógł wyjść
zdumionej Serafinie, a chwilę później, razem z kolegą, wyrzucili Czarnego.
Automobil odjechał.
***
Miało być jutro, ale jest dziś.
Proszę państwa, niedawno - po raz pierwszy w mojej pseudoliterackiej karierze - dorobiłam się bety. Teraz fakt, że opko nie kłuje po oczach zawdzięczam Deneve, za co jeszcze raz dziękuję ;)
Dziękuję też za miłe słowa pod pierwszym rozdziałem - teraz tylko muszę uważać, żeby poziom tekstu nie staczał się po równi pochyłej, jak to zwykle ze mną bywa.
Na Wasze blogi zajrzę w ten weekend, ale potem znikam z blogosfery do początku lutego. Trzeba wreszcie zawalczyć o to, żeby nie wywalili mnie ze studiów.
***
Miało być jutro, ale jest dziś.
Proszę państwa, niedawno - po raz pierwszy w mojej pseudoliterackiej karierze - dorobiłam się bety. Teraz fakt, że opko nie kłuje po oczach zawdzięczam Deneve, za co jeszcze raz dziękuję ;)
Dziękuję też za miłe słowa pod pierwszym rozdziałem - teraz tylko muszę uważać, żeby poziom tekstu nie staczał się po równi pochyłej, jak to zwykle ze mną bywa.
Na Wasze blogi zajrzę w ten weekend, ale potem znikam z blogosfery do początku lutego. Trzeba wreszcie zawalczyć o to, żeby nie wywalili mnie ze studiów.
Ha, jak fajnie, że wstawiłaś wcześniej <3
OdpowiedzUsuńSerafina wydaje się być nieco bardziej ogarnięta, niż ją sobie wyobrażałam xD Choć niezbyt rozsądna, skoro postanowiła się sama przespacerować po 22. I raczej pechowa, skoro trafiła na genofefa, a później akurat do automobilu Szerokolistnego. Ale Laura wydaje się być równą babką, która faktycznie potrafi o siebie (i innych najwyraźniej też) zadbać.To moja ulubiona postać, jak do tej pory - lubię takie zaradne babki. Tylko czemu ona się zadaje z Szerokolistnym...? A wyjaśnisz, o co chodzi z tym genofefem i jego obsesją na punkcie kamieni? W ogóle to od dzisiaj będę wypatrywać staruszek leżących na ulicach i NIE PODEJDĘ za żadne skarby. A nuż będą szponiaste i zechcą mi odebrać łapkę :<
Czarny dalej nie jest bucem, ale to pewnie dlatego, że go bardzo mało było i nawet ust nie zdążył otworzyć. Już bardziej zbucowana jest Izolda i ten jej "Tristan". Znajoma ze szkółki, wystawienie do wiatru i jeszcze zaręczyny bez słowa - a, idź w cholerę, "przyjaciółko". Aż mi się zrobiło szkoda Serafiny.
A tytuły obu przedstawień bardzo fajne ^^
No i po raz kolejny uderzyło mnie to, jaki ty masz ładny styl. Muszę się wziąć wreszcie do pisania, bo skończy się to u mnie wtórnym analfabetyzmem...
To teraz idę oglądać Jeźdźców smoków (bo na matmę już za późno) xD
Jakie późno, ja dopiero otworzyłam mutacje genowe - mam 11 godzin, żeby się nauczyć xD
UsuńJa nie mam ładnego stylu. On tylko próbuje udawać.
Nie, Serafina nie jest ogarnięta, jest naiwna, zobaczycie w następnym rozdziale. Ja bym nie zrobiłam tego co ona :D
Wyjaśnię, czemu Laura się zadaje z Szerokolistnym i o co chodzi z genofefem, ale jeszcze nie wiem, w którym rozdziale ^^
Już bardziej zbucowana jest Izolda i ten jej "Tristan".
Proszę nie obrażać mojego Ruszczyka. Ruszczyki są genialne - nie mają liści, ale za to dobrze udają, że mają. Tak jak ja nie mam talentu do pisania, ale udaję, że go mam xD
Tylko od wczoraj mam focha na ruszczyki, bo nie dostałam ich na kartkówce. Ale przejdzie mi.
Niszczysz moje wymówki. Jak możesz? xD
UsuńNo to bardzo dobrze mu to udawanie wychodzi. Masz na to jakiś przepis? Może mój powinien spróbować ;D
Nie mówię, że jest ogarnięta, mówię, że jest bardziej ogarnięta, niż sobie wyobrażałam, po jej wejściu smoka w poprzednim rozdziale xD
O, no to super ^^
To uznajmy, że nie obrażam Ruszczyka, tylko Hadriana, może być? Ruszczyk fajnie się nadaje na nazwisko :)
O, jak fajnie! Nowy rozdział. Dzięki za info. Dziś za bardzo nie mam czasu, ale jutro z przyjemnością poczytam sobie przy kawce i od razu skomentuję.
OdpowiedzUsuńNie spiesz się zbytnio z czytaniem mojego potForka :) Co prawda, jeszcze dużo przed Tobą, ale za to pisanie idzie mi jak krew z nosa. Jeszcze trzeci rozdział przechodzi "lifting", a najnowszy mam kompletnie w proszku.
Ten krótki fragment WT i Roguckiego brzmi rzeczywiście nieźle! Lepiej niż "Dangerous". Nawet jeśli ostatecznie "Hydra" nas nie usatysfakcjonuje, to kilka niezłych piosenek tam pewnie znajdziemy.
Dysponujesz może jakimś mailem do korespondencji? Możemy rzecz jasna skakać na swoje blogi, ale wygodniej będzie kontaktować się mailowo, zwłaszcza na tematy niezwiązane z opowiadaniami.
Pozdrawiam.
Ok, to teraz ja się uzewnętrznię. Po pierwsze i najważniejsze - ten rozdział czytało mi się przyjemnie ze względu na bardzo konkretne wyobrażenie głównej bohaterki i całego otoczenia. Całość wyszła klimatyczne. Najpierw opera, z całym jej pozłacanym przepychem, paniami w krynolinach i dystyngowanymi panami binoklach (oczywiście o tym nie pisałaś, ale „dowyobraziłam” sobie trochę szczegółów), a potem ucieczka ciemnym zaułkiem, stukot obcasów na bruku i lęk przed staruszką. Przemyślenia Serafiny i jej zawód przyjaciółką bardzo naturalne, typowo dziewczęce. I ta jej urocza naiwność i próba zachowania odwagi mimo narastającego lęku (podczas rozmowy ze staruszką). Przez cały czas miałam przed oczami Minę z „Draculi”. Nie wiem czy oglądasz ten serial i czy w ogóle o nim słyszałaś, ale są tam postacie, które jak nic można by obsadzić w twoim fanfiku. Mam tu na myśli Serafinę, Laurę i Izoldę. Poniżej zamieszczam linki z fotkami, ale jeśli kto czytający ten komentarz nie chce zepsuć sobie własnych wyobrażeń bohaterek, to może lepiej niech nie zagląda.
OdpowiedzUsuńSerafina:
http://i500.listal.com/image/5659272/500full.jpg
http://wpmedia.o.canada.com/2013/12/nup_155264_0298.jpg
Laura:
http://www.farfarawaysite.com/section/dracula/gallery3/hires/5.jpg
Izolda:
http://static.rogerebert.com/redactor_assets/pictures/5267edea6688b027b000000c/DraculaTV-2013-5.jpg
Serial nie jest jakiś szałowy, ale oglądam ze względu na epokę w jakim się rozgrywa.
Wracając do opowiadania. Po drugie znowu zaserwowałaś fajne nazwy (genofef) i nazwiska bohaterów. „Ruszczyk” dla jakiegoś wymuskanego paniczyka jak najbardziej pasuje. „Serafina Malwa” to też ciekawe zestawienie. A „Brusznica” już z samej nazwy kojarzy się z kimś pretensjonalnym i wrednowatym.
Po trzecie, opowiadanie wciąż jeszcze się rozwija, więc ciężko tu coś jeszcze konkretnego powiedzieć, ale czyta się lekko i końcówka sprawia, że chce się wiedzieć co będzie dalej.
Czarnego na razie schowałaś w tym rozdziale, ale to dobrze. Wcale nie uważam go za buca. Jeszcze za wcześnie na to by go oceniać.
I na koniec, duży plus za pisanie rozdziałów z perspektywy danej postaci. Poprzednio Czarny, teraz Serafina. Lubię taką narrację i sama też piszę w ten sposób. Można ukazać charakter i sposób myślenia każdej postaci oraz inne postrzeganie tego samego zdarzenia.
Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
Jestem!
OdpowiedzUsuńJak też się spodziewałam, nie zawiodłam się na Tobie i po tym rozdziale. Piszesz swobodnie, dzięki czemu czytanie nie jest mordęgą dla czytającego. Jest to wielki plus, gwarantujący zdobycie sympatii wielu szanujących się czytelników ;)
Serafina... Nie lubię jej. Po prostu nie wywarła na mnie zbyt dobrego wrażenia. Jest strasznie pewna siebie, nawet powiedziałabym, że zadufana w sobie. Myśli, że jest najlepsza na świecie, ale jednocześnie nie pokazuje, że naprawdę tak jest. Nie wykazuje żadnych nadzwyczajnych zdolności intelektualnych, raczej jest zwyczajna, taka: "ordinary person", jak wszyscy. A mimo to zdaje się widzieć w sobie coś lepszego. Może mam takie wrażenie jedynie przez to, że ma bogatych rodziców. (Chyba jestem uprzedzona;/), a może dlatego, że naprawdę taka jest. No nie wiem. Tak czy inaczej moja opinia może się szybko zmienić, bo ja jestem "soooo changeable". Tak więc poczekam na dalsze losy, żeby bardziej ją ocenić.
Niemniej jednak moja sympatia do Czarnego jakoś tak dziwnie wzrosła. Niby nic nie mówił, raczej nie brał udziału w rozmowach i akcji całej, jedynie się tam znalazł, ale właśnie przez to tak jakoś bardziej urzekła mnie jego osoba. To chyba jakieś zboczenie, naprawdę!
Laurę z kolei lubię. Przypomina mi Irene Adler. Taka elegancka kobietka, które zawsze ze wszystkim sobie da radę. Niby jest delikatna, nawet może wrażliwa, niepozorna, raczej nie wzbudzająca strachu, ale potrafi w najbardziej nieoczekiwanym momencie zaatakować i wbić nóż w plecy. Oj tak, to jest właśnie Laura! ^^
To sum up, rozdział przeczytałam bardzo szybko i zadziwiająco bardzo mnie wciągnął. W sumie nawet na chwilkę nie odeszłam od laptopa, a zazwyczaj to robię, bo siostry czegoś chcą ode mnie stale ;/ Błąd znalazłam tylko jeden, dwa razy jakieś słowo się powtórzyło obok siebie, ale nie pamiętam, co to było, więc niestety nie przytoczę, wybacz. Tak to czysto językowo, ale to mówię ja, więc na 100% mi nie ufaj, ponieważ nie mam wprawy w poprawach itp. W ogóle nic nie wiem o pisaniu, ale to taki szczegół. (Mogłam tego nie mówić ;O)
No to tyle.
Pozdrawiam cieplutko, życzę POZOSTANIA na studiach i oczywiście duuuużo weny!
Jestem ^^.
OdpowiedzUsuńZazwyczaj z opowiadaniami autorskimi mam tak, że z początku jestem bardzo sceptyczna i muszę się do nich przyzwyczajać dłużej, niż do fanficków. Tu też w sumie tak mam; to jednak zupełnie inny świat, pierwszy raz czytam coś w takich klimatach, ale na razie jestem nastawiona raczej pozytywnie, podoba mi się twój styl. Myślę, że za jakiś czas całkiem się przekonam, tak samo, jak do Nocy, która była całkiem sympatyczną historią i należała do bardziej lubianych przeze mnie opowiadań autorskich. Ten odcinek też czytało się przyjemnie.
W każdym razie - tak sobie myślałam, że to Serafina będzie tą dziewczyną, która w pierwszym rozdziale wpadła do tego samochodu. Ale na razie wywarła na mnie dobre wrażenie - taka trochę roztrzepana, taka normalna, nie do końca wymuskana paniusia, a ma w sobie coś z takiego trzpiota. Przynajmniej takie jest moje pierwsze wrażenie. Myślę, że mam duże szanse ją polubić, to może być ciekawa postać. Zastanawiam się, jak ją rozwiniesz. Fajnie opisane spotkanie ze staruszką (choć mam wrażenie, że ona tak naprawdę nie była zwykłą staruszką, a jakąś dziwną istotą), ta jej ucieczka i wgl... No ale się dziewczyna władowała w kłopoty ;). I weszła obcym facetom do auta, a ci jeszcze wymyślili jej jakieś zadanie z innym kolesiem, którego też zupełnie nie zna. Ciekawe, na czym będzie to polegać.
Wgl bardzo osobliwe nazwiska mają twoje postacie ^^.
Szkoda, że na tak długo znikasz :(. Ale powodzenia na studiach i sesji :). Spodziewam się, że twoja pewnie będzie dużo gorsza niż moja :/.
Niniejszym dołączam do funclubu Sarafiny! :)
OdpowiedzUsuńPowód pierwszy: jest bardzo podobna do mnie. Jest trzpiotka, bardzo frywolną ale i wesołą.
Powód drugi: KOCHAM JEJ IMIĘ! (nie pytaj xD)
W tym rozdziale sporo się działo. Ta ucieczka, opisana z resztą wprost doskonale, była bardzo znaczącym elementem - tak sądzę... Bo w końcu to przez to dziewczyna władowała się niezły bigos, ze tak to ujmę. No i do tego Ci dwaj mężczyźni - oni wydają mi się bardzo podejrzani, w czym tylko utwierdza mnie fakt tego dziwnego zadania, z jakimś innym facetem. Sarafina głupio zrobiła, że wsiadła z nimi do samochodu. Tu objawia się ta jej lekkomyślność i naiwność, bo kto o zdrowych zmysłach wsiada do nieznanego auta, z nieznanymi ludźmi ( i to jeszcze płci przeciwnej, co mojej ocenie jeszcze dolewa oliwy do ognia). Cóż, zobaczymy co z tego wyniknie, bo nie ukrywam, ale bardzo się wkręciłam i jestem ciekawa dalszego przebiegu akcji. :)
Cóż mogę jeszcze rzec... Rozdział czyta się bardzo przyjemnie, opisy wprost powalają (tak, są niesamowite!). Czyli same superlatywy. Chyba nie muszę dodawać, ze bardzo mi się podbało? :)
Pozdrawiam, Literacka N.
[ukryte-slady]
Kurcze, to opowiadanie zapowiada się tak samo interesująco - o ile nie bardziej - jak noc polarna. Przepraszam, że tak późno udało mi się do Ciebie trafić (to ja, Wellesie, ale ze zmienionym nickiem), ale chyba najważniejszy jest ostateczny sukces, czyż nie? ;) Strasznie podoba mi się kreacja bohaterów, chociaż o większości będę mogła coś powiedzieć dopiero po kilku rozdziałach. W każdym razie już polubiłam Serafinę (nie tylko z powodu imienia ;>) i Izoldę też, lecz z tą miałam już mały problemik. W sumie nadal mam, ale co tam. Możesz mi zdradzić, w jakim wieku jest Serafina i w jakich czasach rozgrywa się fabuła? Na pewno nie we współczesnych, ale to robi Twoje opowiadanie jeszcze bardziej wyjątkowym. Tak naprawdę jest strasznie mało dobrych opowiadań osadzonych w przeszłości i za to wielki plus do Ciebie! Naprawdę miło zagłębić się w świat sukien, amfiteatrów i braku internetu zżerającego nam szare komórki. Przez szablon i początek rozdziału myślałam, że zaczęłaś pisać obyczajówkę, ale kiedy tylko przeczytałam "staruszka ze szponami", moje wyszły z orbit. Gratuluję i dopowiem, że mnie nie zawiodłaś. O Twoim stylu nic nie mówię, bo na nocy polarnej już się nad Tobą porozpływałam i w ogóle się stopiłam jak cukier w deszczu, także mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńNa jakim kierunku jesteś? Mam na myśli studia. ;)
Pozdrawiam, Alia
Witam,
OdpowiedzUsuńniedawno tutaj trafiłam, opowiadanie jest rewelacyjne, wspaniale się czyta, już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie
Puk, puk, dzień dobry? Blog nie został porzucony?
OdpowiedzUsuńMasz u mnie olbrzymiego plusa na wstępie, a to za wygląd bloga. Jesteś chyba pierwszą autorką bloga fantastycznego z pastelowym szablonem. Tak to wszędzie jest jakieś 265454 elementów, zegary i te sprawy, wszystko celem dodania *epickości*, a tutaj tak ładnie i delikatnie.
Tyle tytułem wstępu, teraz zaleję Cię strumieniem słów, gotowa?
Ależ śliczne ponadawałaś imiona tym bohaterom. Są takie przestarzałe dla nas, urocze, jednocześnie sugerują jakąś przeszłość, mi skojarzyły się z wiekiem XVIII, ale zwątpiłam.
"Wtedy jakoś Izolda nie narzekała, być może dlatego, że odtwórca głównej roli pisał do niej listy miłosne,", a nazywał się Tristan. XD Pierwsza myśl, jaka wpadła mi do głowy, serio. ;_;
Nazwy przedstawień wyszły Ci ujmująco. Szkoda, że nie wiemy, o czym opowiadały, noale co zrobić, jest dobrze tak, jak zostało.
Od początku rozmowy wiedziałam, że to toksyczna przyjaźń, po prostu wiedziałam! ;__; A po tym, że Serafina to znajoma ze szkółki zielarskiej zabrakło mi słów na jej podłość, syństwo i generalnie te sprawy. Trochę szkoda słów na taką trv psiapsiółę.
Serafina ma niską samoocenę czy faktycznie jest nieszczególna? Póki co przyjęłam, że tylko się źle ocenia. No bo jaka dziewczyna będzie wyglądała szpetnie w gorsecie i spódnicy do kolan? Chyba naprawdę tragiczna lub zaniedbana, a podobno jest z dobrego domu, toteż to drugie wykluczam.
Oje, Serafina ujęła mnie tym, że pomyślała o staruszce. Typowa Bohaterka przeszłaby bez zastanawiania się nad tym, ale ona typowa nie jest, jak widać. Sympatyczna i autentyczna, tak ją czuję.
... Szpony? Ej, co tu się dzieje. ;___; Jest jakimś potworem? Jakimś srokopodobnym, który leci na błyskotki?
Biedna dziewczyna, ona wracała sobie z teatru, a ona oberwała od pseudoprzyjaciółki znajomą, prawie oberwała fizycznie od demonicznej staruszki i wmieszała się w groźne towarzystwo. ;_; Czyżby mafiozi? Czarny Las brzmi jak jakaś organizacja przestępcza, zachowanie Szerokolistnego też pasuje.
Oj, Serasia *tak, mam manię zdrabniania imion postaci, które polubię.* będzie miała kłopoty przez to spotkanie. D: I to solidne, przecież nie może się skończyć ot tak. W grę wchodzą nieznane artefakty, damy w złocie i panowie, którzy są prawie-na-pewno mafiozami, to popchnie akcję i wyciągnie ją dalej. Ciekawa jestem, jak Serasia się przysłuży do tych zdarzeń i jaką rolę odegra. Noi co na to rodzice, jeśli im powie, co się stało.
Jak to jest, że u Ciebie większość nazw ma związek z roślinami? To jakaś konwencja, element świata przedstawionego, a może tak jest w steampunku, ale zwyczajnie jestem zielona w temacie? ,_,
Co do stylu, gdzieś wcisnęło Ci się powtórzenie "być", ale to drogiazg, pojawił się w okolicach grajka z fletem. Poza tym jest cudownie. Dialogi też ładne, chociaż w którejś wypowiedzi miałam wrażenie, że jest za dużo opisów tego, co robiła i jak mówiła dana postać. Taki drobiazg.
Chyba tyle chciałam.
Pozdrówki,
Athemoss.
Porzucony to nie najlepsze słowo, ale - fakt faktem - nic się już tutaj nie pojawi.
Usuńhttp://wamila-fivelements.blogspot.com/2015/02/krotki-poczatek.html#comment-form
OdpowiedzUsuń